
Wielkie emocje w hicie kolejki.
Dwie różne połowy
W 28. serii gier Premier League Liverpool zremisował z Manchesterem City 1:1. Wynik meczu w pierwszej połowie otworzyli goście za sprawą Johna Stonesa, który - niczym przed laty Divock Origi z Barceloną - wykorzystał brak organizacji "The Reds" przy rzucie rożnym i w iście koszykarskim stylu wyszedł na pozycję i wpakował piłkę do siatki. Ta część spotkania zdecydowanie należała do podopiecznych Pepa Guardioli, ale nie zdołali oni podwyższyć prowadzenia, co, jak się okazało, miało swoje konsekwencje po zmianie stron.
Odrodzenie Liverpoolu
W drugiej połowie Liverpool był już zupełnie inną drużyną. Choć osłabiony kontuzjami, rzucił się na rywala i to poskutkowało - w 50 minucie rzut karny na bramkę zamienił Alexis MacAlister po tym, jak Ederson sfaulował Darwina Nuneza. Od tego momentu gospodarze nie ustawali w swoich atakach, często będąc bardzo blisko wyjścia na prowadzenie. Manchester City zgasł, choć w końcówce spotkania Jeremy Doku mógł uszczęśliwić kibiców strzałem po ziemi, lecz ostatecznie trafił w słupek.
Arsenal się cieszy
Największe powody do zadowolenia po tym meczu ma... Arsenal! "Kanonierzy" bowiem wskoczyli w tym momencie na pozycję lidera angielskiej ekstraklasy z dorobkiem 64 punktów. Tyle samo ma ich Liverpool, ale Londyńczycy górują nad nimi bilansem bramek. "The Citizens" z kolei posiadają jedno oczko mniej, co daje im obecnie trzecią lokatę.